Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/11

Ta strona została przepisana.

koszuli zawinął, niktby nie powiedział, że to starszy syn Ludwika Świętego, jak go nazywają. Kiedy przyszedł do kuźni, nie trzeba było go wcale tytułować. Ja mu mówiłem jegomość, a on mnie nazywał Gamainem, tyle tylko, że mówiłem doń przez wy, a on do mnie przez ty.
— Tak; ale jak nadeszła pora śniadania, albo obiadu, to posyłano Gamaina do oficyny, ze służbą.
— Co nie, to nie! przepraszam, król nigdy tego nie uczynił; przeciwnie, kazał zawsze przynosić stół zastawiony do kuźni. Człowiek ten najprzyjemniej przepędzał czas w kuźni albo w swym gabinecie geograficznym, ze mną lub z bibljotekarzem; zdaje mi się nawet, ze wolał mnie.
— Jakkolwiekbądź, zawsze to niezabawne być mistrzem złego ucznia.
— Złego ucznia? — zawołał Gamain. — Bynajmniej: tego powiedzieć nie można. On nigdy nie będzie dobrym królem, on na to za poczciwy, a byłby doskonałym ślusarzem.
— Ale powiedzcie-no prawdę.... Musiało to być z wielką dla was korzyścią, mieć ucznia takiego kalibru?
— Właśnie że nie — i dlatego mam nawet urazę do tego waszego Ludwika XVI. Ludzie myślą, żem bogaty jak Krezus, a ja jestem jak Job biedny.
— Biedny jesteście? A cóż on robił z pieniędzmi?
— A no ba!... Połowę rozdawał ubogim, a drugą bogatym, tak, że nigdy nie miał grosza przy duszy. Panowie Coigny, Vaudreuil, Polignac toczyli go, biednego człowieka!
— Tak, ale kiedy pracujecie z królem razem, zawsze się coś okroi?...
— Alboż ja z nim teraz pracuję? Nasamprzod toby mnie skopromitowało! Od wzięcia Bastyli noga moja nie postała w pałacu. Raz czy dwa spotkałem się z nim. Za pierwszym razem było dosyć ludzi na ulicy, więc poprzestał na pozdrowieniu mnie; za drugim razem, było to na drodze do Sartory, byliśmy sami, kazał więc zatrzymać powóz... Przywitał się, zapytał o zdrowie żony i dzieci, a potem zaczął przetrząsać wszystkie kieszenie i zebrał dziewięć dukatów.
— Oto wszystko, co mam przy duszy, mój poczciwy