Lucylla krzyknęła, czując jednak, iż w tej ostatniej chwili nie miała prawa stawać na drodze człowiekowi, którego tak kochała, wybiegła do alkowy pani Danton, i upadłszy na kolana, z głową opartą o łóżko, cicho zapłakała.
Kamil przyszedł do niej.
— Bądź spokojną!... rzekł, nie opuszczę Dantona.
Trzej mężczyźni zabierali się do wyjścia. Pani Danton zdawała się umierającą, pani Robert zawieszona na szyi męża, chciała koniecznie iść z nim razem.
Kobiety zostały same. Pani Danton zupełnie była bezwładna; Lucylla klęczała i płakała, pani Robert przebiegała po pokoju wielkiemu, krokami i wykrzykiwała bez względu na to, że każde jej słowo raniło serce pani Danton.
— Wszystkiego tego Danton jest powodem, jeżeli mój mąż będzie zabity, umrę z nim razem, ale pierwej zasztyletuję Dantona!
Tak przeszła prawie cała godzina.
Usłyszano otwierające się drzwi od sieni. Pani Robert wybiegła, Lucylla podniosła głowę, pani Danton pozostała nieruchoma.
Wszedł Danton.
— Sam?... krzyknęła pani Robert.
— Uspokójcie się; przed jutrem nic nie będzie. Kami! i Robert są u Kordyljerów i układają manifesty powstańcze. Przyszedłem was uspokoić, a że nic nie zaczną przed jutrem, dowodem, iż spać pójdę.
I rzucił się nierozebrany na łóżko, a w pięć minut później chrapał tak mocno, jak gdyby w tej chwili nie rozstrzygała się walka na śmierć i życie między ludem a dworem.
O pierwszej rano Kamil powrócił.
— Przynoszę nowiny o Robercie... rzekł. Poszedł do ratusza zanieść proklamacje; bądźcie spokojne, to może dopiero jutro, a może później jeszcze...
I Kamil potrząsnął głową z powątpiewaniem, oparł się o ramię Lucylli i zasnął na chwilę.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1101
Ta strona została przepisana.