— Panowie!... odezwał się po chwili, niepodobieństwem dłużej tu pozostać; można się udusić!...
Wszyscy byli tegoż samego zdania, nikt się przeto nie opierał wyjściu Pétiona, lecz wszyscy poszli za nim.
A może i nie śmiano zatrzymywać go jawnie. Zszedł pierwszemi napotkanemi schodami, a te zawiodły go do dolnego pokoju wychodzącego na ogród. Obawiał się przez chwilę, czy drzwi do ogrodu nie są zamknięte, lecz zastał je otwarte.
Znalazł się w więzieniu większem i więcej mającem powietrza, lecz równie dobrze zamkniętem jak pierwsze; w każdym razie było to już polepszenie. Jeden tylko człowiek szedł za nim, lecz w ogrodzie wziął go pod rękę; był to Roederer, syndyk departamentu.
Obaj poczęli się przechadzać po tarasie wzdłuż pałacu.
Taras ten oświecony był linją kagańców, przyszli gwardziści narodowi i zgasili te, które stały w sąsiedztwie mera i syndyka.
Pétion nie widział w tem nic dobrego.
— Panie!... rzekł do jednego z oficerów szwajcarskich, Salis-Lizers‘a, czy byłyby przeciwko mnie jakie złe zamiary?...
— Bądź spokojny, panie Peétion... odpowiedział oficer akcentem niemieckim, król kazał mi czuwać nad panem i zapewniam pana, że ten coby cię zabił, z mojej ręki zginąłby w chwilę potem.
Pétion nie odpowiedział nic i doszedł do tarasu Feuillantów, doskonale oświeconego przez księżyc.
Taras ten otoczony był murem długim na ośm stóp i zamkniętym trojgiem drzwi.
Drzwi te nietylko były zamknięte, ale i zabarykadowane; a prócz tego strzeżone przez grenadjerów znanych z przywiązania do króla.
Nie można się więc było niczego od nich spodziewać.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1108
Ta strona została przepisana.