Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1123

Ta strona została przepisana.

Jeden z nich, mający nie pikę, nie fuzję, ani też nie szpadę, tylko tyczkę ogrodową z haczykiem, rzekł do sąsiada:
— Gdybym ja też tak złowił szwajcara?...
— To spróbuj... odpowiedział sąsiad.
Nasz poczciwiec zaczepił szwajcara za kołnierz i przyciągnął do siebie.
Szwajcar opierał się tylko tyle, ażeby udać że się opiera.
— To za ostro!... rzekł człowiek z tyczką.
— Spróbuj łagodniej... odpowiedział sąsiad.
I człowiek z tyczką zaczepił delikatniej, a szwajcar dostał się z przedsionka na podwórze, jak z rzeki na brzeg.
Przyjęto go z wielkiemi okrzykami, śmiechem i klaskaniem.
— Innego!... innego!... wrzaśnięto ze wszystkich stron.
Rybak zaczepił innego szwajcara i przyciągnął tak samo jak pierwszego.
Za nim poszedł trzeci i czwarty, i cały oddział byłby się dał przeciągnąć, gdyby nie usłyszano rozlegającego się; na cel!...
Widząc karabiny zniżające się, z regularnym łoskotem i mechaniczną dokładnością, właściwą temu poruszeniu wojsk regularnych, jeden z oblegających, — jakiś szaleniec trafia się zawsze w takich okolicznościach, — jeden z oblegających, mówię, wystrzelił z pistoletu w okno pałacowe. Krotka chwila, która rozdzielała wyraz na cel!... od wyrazu: ognia!.. była dostateczną dla Pitoux, aby zrozumiał co się stanie.
— Na ziemię!... krzyknął na swych ludzi, lub wszyscy umrzecie!...
I łącząc przykład z rozkazem rzucił się na ziemię.
Lecz nim rozkaz jego zdążono wykonać, wyraz: ognia!... zagrzmiał w przedsionku, i napełnił go dymem i hukiem, wyrzucając grad kul, jakby z jednej olbrzymiej lufy.
Masa skupiona, gdyż prawie pół kolumny weszło na podwórze, pochyliła się jak kłosy nagięte wiatrem, następnie, jak kłosy podcięte kosą, zachwiała się i upadła.