Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1124

Ta strona została przepisana.

Zaledwie trzecia część została przy życiu!...
Ta cząstka uciekła, przebiegając pod ogniem dwóch szeregów i pod ogniem z namiotów; szeregi i namioty strzelały do nich, jak do tarczy pod ręką.
Byli tak blisko jeden drugiego, że gdyby nie masa ludzi, znajdująca się pośrodku, wystrzelaliby sami siebie.
Masa ta przerzedziła się ogromnie, czterystu ludzi zostało na placu, z których trzystu zabitych!...
Stu mocniej lub lżej ranionych, wydawali jęki, podnosili się, upadali i nadawali tej przestrzeni pokrytej trupami widok straszliwy!...
Pomału wszystko się uspokoiło.
Ci którzy zdołali uciec, rozbiegli się po placu Karuzelu, dotykającym wybrzeży i po ulicy St. Honoré, krzycząc: „Na pomoc!... mordują nas!...“
Na Pont-Neuf spotkali armję główną.
Armja główna zostawała pod dowództwem dwóch konnych i jednego pieszego który chociaż pieszy, zdawał się mieć udział w wydawaniu rozkazów.
— Ah!... krzyczeli uciekający, poznając w jednym z konnych piwowara z ulicy św. Antoniego, odznaczającego się budową kolosalną, — ah!... panie Santerre, do nas!... na pomoc!.. mordują naszych braci!..
— Kto taki?.. spytał Santerre.
— Szwajcarzy!.. Strzelili do nas, gdyśmy im bratnią podawali rękę.
Santerre obrócił się do drugiego jeźdźca:
— Co pan myślisz o tem?... zapytał.
— Co do mnie.. odpowiedział zapytany, z akcentem niemieckim bardzo wydatnym, niski, o płowych włosach człowieczek, wiem o jednem wojskowem przysłowiu: „Żołnierz tam powinien iść, gdzie słyszy odgłos strzałów“. Idźmyż tam gdzie słychać strzały.
— Lecz, spytał pieszy jednego z uciekających, mieliście z sobą młodego oficera, nie widzę go!...