Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1129

Ta strona została przepisana.

Królowa wbiegła na balkon i nie potrzebowała lunety, aby zobaczyć co się działo.
Armja powstańcza zbliżała się długą ścieśnioną kolumną, zakrywając całą przestrzeń wybrzeża.
Przedmieście St. Marceau łączyło się przez Pont-Neuf z przedmieściem Ś-go Antoniego.
Wszystkie dzwony Paryża biły zapamiętale na trwogę. Wielki dzwon Notre-Dame tłumił swoim grubym głosem inne dźwięki bronzu.
Jaskrawe słońce odbijało tysiącami promieni o lufy strzelb i ostrza lanc.
Następnie, jakby odgłos dalekiej burzy, dochodził głuchy turkot dział artylerji.
— No i cóż?... Najjaśniejsza pani?... zapytał Roederer.
Około pięćdziesięciu osób zebrało się wrazi z królem. Królowa rzuciła bystrem spojrzeniem na otaczających; chciała tem spojrzeniem dosięgnąć serc, aby zobaczyć, ile tam jeszcze mogło się znaleźć poświęcenia. Później oniemiała biedna kobieta, nie wiedząc do kogo się zwrócić, ani jaką zacząć modlitwę. Wzięła dziecię i pokazywała je oficerom szwajcarskim, oficerom gwardji narodowej i szlachcie; nie była to już królowa, błagająca o tron dla swego dziecka, była to matka w rozpaczy, pośród płomieni wołająca: „Moje dziecko! kto ocali moje dziecko?...“
Król rozmawiał przez ten czas pocichu z syndykiem Roedererem.
Dwie grupy, bardzo różne, zebrane były około dwóch osób koronowanych. Grupa około króla była zimna, poważna, złożona z radców zdających cię podzielać zdanie Roederera; grupa około królowej zapalona, gwałtowna, liczna, składała się z młodych wojskowych, potrząsających kapeluszami, porywających za szable, uśmiechających się do delfina, całujących na kolanach suknię królowej i przysięgających umrzeć za nią i za jej dziecko.
W zapale tym królowa zaczerpnęła trochę nadziei.
— Więc pan mówisz, że mam się udać do Zgromadzenia?