O dziesiątej wszyscy zebrani byli w sali jadalnej pałacu; o jedenastej w salonie głównym.
Król jest jeszcze królem, a przynajmniej tak mu się zdaje. Nie wie nic, co się dzieje, O jedenastej jeden z komisarzów przyszedł wydać rozkaz dwom kamerdynerom: Hue i Chamilly, aby udali się za nim i zabrali trochę bielizny, którą mieli.
— Gdzież iść mamy? zapytali.
— Do nocnej rezydencji waszych panów, odpowiedział komisarz, pałac jest tylko rezydencją dzienną.
U drzwi pałacu spotkano znów urzędnika municypalnego. Szedł on naprzód z latarnią. Postępowali za nim.
Przy slabem świetle owej latarni i gasnącej już iluminacji, pan Hue starał się rozpoznać przyszłe mieszkanie króla, lecz widział tylko ciemną kopułę wieży, wznoszącą się w powietrzu jak olbrzym z granitu, z koroną ognistą na czole.
— Boże! zawołał zatrzymując się, czyżbyś pan nas do tej wieży prowadzi?
Właśnie!... odpowiedział urzędnik municypalny, czas pałaców przeminął.
W tej chwili człowiek niosący latarnię, potknął się o pierwszy stopień krętych schodów.
Kamerdyner chciał się zatrzymać na pierwszem piętrze, ale człowiek z latarnią szedł dalej.
Nakoniec zatrzymał się na drugiem piętrze, wszedł w korytarz z prawej strony schodów, i otworzył pokój położony z prawej strony korytarza.
Jedno tylko okno oświecało tę izbę; trzy czy cztery stołki, stół i stare łóżko składało całe umeblowanie.
— Tutaj będzie sypiał twój pan!...
Powiedziawszy to, człowiek z latarnią rzucił na krzesło kołdrę i parę prześcieradeł, zapalił dwie świece, stojące na kominku i odszedł, zostawiając obydwóch kamerdynerów.
Poszedł szykować mieszkanie na pierwszem piętrze dla królowej.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1163
Ta strona została przepisana.