— Poszukajcie no jeszcze!... — powiedział Pitoux, którego największą cnotą była cierpliwość.
Szukano znowu, ale i tym razem bez skutku. Pan Beausire triumfował.
— Idź pani... — oświadczył Pitoux, jesteś wolnym!...
Beausire skłonił się poufale i odszedł.
Pitoux szukał wzrokiem Maillarda, ale go już nie było.
— Czy widzieliście pana Maillard?... zapytał.
— Zdaje mi się, że powrócił na górę, rzekł jeden z żołnierzy.
— Miałeś słuszność, bo schodzi oto właśnie.
Maillard szedł w istocie z góry, przeskakując naraz po parę schodów był za chwilę w przedsionku.
— No... — zapytał, znaleźliście co?...
— Nie, odrzekł Pitoux.
— Ja zatem byłem szczęśliwszy, znalazłem pudełko.
— Nie mieliśmy więc słuszności.
— Przeciwnie, mieliśmy najzupełniejszą.
I Mallard, otworzył pudełko i wyciągnął złotą oprawę, ogołoconą z kosztownych kamieni.
— Hę, co to ma znaczyć... zapytał Pitoux.
— To znaczy, że ptaszek przewidywał co go spotka, powyciągał więc djamenty, a oprawę z pudełkiem porzucił w gabinecie w którym go znalazłem.
— A cóż się stało z brylantami?...
— Musiał je ukryć jakimś sposobem.
— W którą się stronę udał?... zapytał Maillard.
— Skręcał na nadbrzeże.
— Bądź zdrów — kapitanie.
I wyciągając swoje długie nogi, puścił się w pogoń za panem Beausire.
Pitoux pozostał zdumiony i rozmyślał jeszcze nad szczególniejszym wypadkiem, gdy zdało mu się, iż zobaczył zbliżającą się hrabiny de Charny. Następnie zaszły wypadki, przedtem już przez nas opowiedziane i których nie uważaliśmy za stosowne łączyć z ostatnim rozdziałem.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1178
Ta strona została przepisana.