Maillard, jakkolwiek prędko podążał, nie mógł dogonić Beausire’a. Zaprzestał więc pogoni.
Na rogu ulicy Baisllerie i placu Trybunału miał przyjaciela, aptekarza. Wstąpił do niego, usiadł i gawędził, a tymczasem chirurgowie przychodzili i odchodzili, zgłaszając się do apteki po bandaże, szarple — słowem po wszelkie przedmioty, potrzebne do opatrunku rannych, gdyż wśród nieboszczyków odzywał się niekiedy jęk, po którym poznawano, że biedak jakiś żyje jeszcze i zaraz go opatrywano i przenoszono do szpitala.
Maillard siedział tu od kwadransa, nogi wsunąwszy pod ławkę i starając się jak najmniej zabierać miejsca, gdy weszła kobieta lat około trzydziestu siedmiu czy ośmiu, która pomimo odzieży nędznej, zachowała jeszcze ślady dawnego przepychu, pewne cechy arystokratyczne, jeżeli nie wrodzone, to przynajmniej przyswojone.
Przedewszystkiem jednak uderzyło Maillarda szczególne podobieństwo tej kobiety do królowej; krzyknąłby niewątpliwie ze zdziwienia, gdyby nie posiadał znanej nam zdolności panowania nad sobą.
Prowadziła ona za rękę chłopczyka ośmioletniego; zbliżyła się do kantorku aptekarskiego, starając się, o ile można ukryć ubóstwo swego ubrania, jeszcze bardziej uwydatniające się przy zalotnej troskliwości tej kobiety o twarz i ręce.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1179
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XLI.
LEKARSTWO.