Gilbert wychodził właśnie, gdy na progu mieszkania dostrzegł człowieka owiniętego płaszczem. w kapeluszu z szerokiem rondem, osłaniającem czoło. Gilbert cofnął się trochę: w ciemnościach i w takich czasach każdy zdawał się być nieprzyjacielem.
— To ja, Gilbercie — powiedział głos przyjazny.
— O!... — odpowiedział Gilbert — szedłem właśnie do ciebie.
— Domyślałem się tego i dlatego przychodzę; ja wobec wypadków, jakie się rozgrywają, nie wynoszę się na wieś, jak pan Robespierre.
— Cieszy mnie, że cię widzę, bo myślałem, że cię nie zastanę. No, ale wejdźże, proszę!...
— Jestem. Czego żądasz?... — zapytał Cagliostro, idąc za Gilbertem do najodleglejszego pokoju doktora.
— Wiesz, co się dzieje?...
— Chcesz powiedzieć, co się dziać będzie, gdyż w te; chwili nic się nie dzieje.
— Przygotowuje się coś strasznego, nieprawdaż?...
— To straszne, staje się czasem niezbędnem.
— Mistrzu!... — zawołał Gilbert — gdy wymawiasz podobne wyrazy, ze swym nieubłaganym spokojem, dreszczem mnie przejmujesz...
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1188
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XLIII.
NOC Z 1-go NA 2-gi WRZEŚNIA.