Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1189

Ta strona została przepisana.

— Cóż chcesz?... Jestem echem tylko, odgłosem przeznaczenia... niczem więcej...
Gilbert opuścił głowę.
— Przypominasz sobie, doktorze, to, com ci mówił przy spotkaniu w Belleuwe, szóstego października, gdy przepowiedziałem ci śmierć margrabiego de Favras?...
Gilbert drgnął. On, taki silny wobec ludzi, nawet wobec wypadków, czuł się słabym, jak dziecię, wobec tajemniczej osobistości.
— Mówiłem ci... — ciągnął dalej Cagliostro, iż gdyby król miał w swojej biednej głowie odrobinę choćby instynktu zachowawczego, którego nie posiada, byłby uciekał.
— Usiłował wszakże to zrobić... — odpowiedział Gilbert.
— Tak, lecz trzeba to było zrobić wcześniej, wtedy.. wiesz przecie, że było zapóźno!... Powiedziałem wówczas także, że jeżeli król, królowa i szlachta będą się opierali, zrobimy rewolucję.
— I miałeś słuszność, mamy już rewolucję... — zauważył Gilbert z westchnieniem.
— No!... — odpowiedział Cagliostro, robi się dopiero, jak widzisz, mój drogi. Czy przypominasz sobie jeszcze, iż wspomniałem ci o narzędziu, które wynalazł jeden z moich przyjaciół, doktór Guillotin?... Czy przechodziłeś przez plac Karuzeli, wprost Tuilleries?... Otóż to samo narzędzie pokazywałem królowej w karafce, w zamku Taverney, pamiętasz: byłeś tam wtedy małym chłopcem, a już kochankiem panny Nicoliny... której mąż, kochany pan de Beausire, skazany jest na powieszenie!... Narzędzie to funkcjonuje.
— Tak jest... — rzekł Gilbert, — ale działa zbyt powoli, skoro chcą doń dołączyć topory, piki i sztylety.
— Słuchaj... — ciągnął dalej Cagliostro, mamy do czynienia z ludźmi okrutnie upartymi!... Nie chcą zrozumieć, czem jest dla Francji rewolucja. Trzeba więc skończyć.
— Lecz z czem skończyć?... — zawołał Gilbert.
— Z królem, królową, arystokracją.