— Jakto, zamordowalibyście króla?... zamordowalibyście królową?...
— O!... nie, zamordować ich... nie. Byłaby to wielka niezręczność doktorze: trzeba ich osądzić, skazać i stracić publicznie, jak zrobiono z Karolem I; wszystkich za to innych trzeba się pozbyć, doktorze, i to, im prędzej, tem lepiej.
— I do czegóż te mordy doprowadzą, co dadzą krajowi? — zapytał gorzko Gilbert.
— Do rzeczy bardzo prostej: do skompromitowania Zgromadzenia, Gminy, ludu, Paryża. Trzeba Paryż splamić krwią, ażeby ten Paryż, ten mózg Francji ta myśl Europy, ta dusza świata, czując, iż niema dlań przebaczenia, powstał jak jeden człowiek, popchnął przed siebie Francję i wyparł nieprzyjaciela z ziemi ojczystej.
— Ty wszak nie jesteś Francuzem!.. — zawołał Gilbert, — cóż cię więc to obchodzi?...
Cagliostro uśmiechnął się ironicznie.
— Czyż podobna, abyś ty, Gilbercie!... ty, umysł wyższy, mówił do mnie: „Nie mieszaj się do spraw Francji bo nie jesteś Francuzem?” Czyż Francja pracuje dla siebie samej, biedny ty egoisto?... Ale prawda! Miałeś mnie prosić o ułaskawienie dla kogoś?... Udzielam ci je zgóry. Powiedz mi nazwiska tego lub tej, którą ocalić pragniesz.
— Chcę ocalić kobietę, której ani ty, ani ja, mistrzu, nie powinniśmy dać umrzeć.
— Chcesz ocalić hrabinę Charny?...
— Chcą ocalić matkę Sebastjana.
— Wiesz, że Danton, jako minister sprawiedliwości, trzyma klucze więzienia.
— Tak, Lecz wiem także, iż możesz powiedzieć Dantonowi: Otwórz je, lub zamknij.
Cagliostro wstał, podszedł do biurka, skreślił na małej ćwiartce papieru kilka znaków kabalistycznych i podał papier Gilbertowi.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1190
Ta strona została przepisana.