— Aha!... — powiedział tenże — przybywasz z jego poręki, a zatem czego życzysz sobie?
— Uwolnienia kobiety zamkniętej w Opactwie.
— Nazwisko jej?
— Hrabina de Charny.
Danton wziął papier i napisał rozkaz uwolnienia.
— Oto jest — powiedział — czy masz jeszcze kogo do ocalenia? Chciałbym ocalić wszystkich tych nieszczęśliwych!
Gilbert skłonił się życzliwie.
— To już wszystko, czego pragnąłem — powiedział.
— Idź więc, panie Gilbercie, a jeżeli będziesz mnie jeszcze kiedy potrzebował, przyjdź do mnie wprost, bez żadnego pośrednictwa; będę się czuł szczęśliwym, jeżeli potrafię uczynić co dla ciebie.
Odprowadzając go do drzwi, szepnął jeszcze:
— O! gdybym choć na dwadzieścia cztery godzin miał opinję uczciwego, jak ty, człowieka, panie Gilbercie...
Potem zamknął drzwi za doktorem, westchnął głęboko i otarł pot z czoła.
Z papierem, który mu wracał życie Andrei, Gilbert udał się do Opactwa.
Nadzorca więzienia nie robił żadnych trudności i rozkazał zaprowadzić doktora do hrabiny.
Gilbert poszedł za klucznikiem, wdrapał się na trzecie piętro po wąskich i krętych schodach i wszedł do celi, słabo lampką oświetlonej.
Przy stole siedziała kobieta, blada jak marmur, w żałobnych szatach — i czytała coś z książki oprawionej w safjan ze srebrnym krzyżem na wierzchu. Obok dogasał ogień na kominku.
Pomimo szmeru otwierających się drzwi, nie podniosła oczu; Gilbert przybliżył się do niej, lecz i teraz jeszcze nie podniosła wzroku, zdawała się być zatopioną w czytaniu, czyli raczej w myślach, bo Gilbert stał przed nią dwie lub trzy minuty, nie widząc, by kartę przewróciła.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1196
Ta strona została przepisana.