Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1206

Ta strona została przepisana.

Robespierre nie kłamał: czy z obawy, czy z wyrzutów sumienia, nie spał ani sekundy!
Po drugiej stronie Sekwany, w dziedzińcu Opactwa, byli ludzie, którzy również nie spali, jak Robespierre.
Około dużego stołu, zawalonego pałaszami, szpadami, pistoletami i oświeconego dwoma żelaznemi lampami, siedziało dwunastu mężczyzn. Po ich twarzach zczerniałych, po silnych kształtach, czerwonych czapkach, po długich kamizelach, poznać było można, że są to ludzie z gminu.
Trzynasty z pomiędzy nich, w wytartem czarnem ubraniu, w kamizelce białej i krótkich spodniach, z głową odkrytą, był to przewodniczący.
Jeden on tylko zapewne z pomiędzy wszystkich, umiał czytać i pisać, miał też przed sobą książkę z rubrykami, z regestrami, oraz papier, pióro i atrament do zapisywania przybywających więźniów.
Ci ludzie byli to sędziowie Opactwa, sędziowie straszni, wydający wyroki nieodwołalne, natychmiast wykonywane przez pięćdziesięciu katów, uzbrojonych w pałasze, sztylety i piki, czekających na dziedzińcu.
Przewodniczącym był Maillard.
Przybył, ustawił stół, kazał sobie przynieść książkę z rubrykami, wybrał na traf pierwszych lepszych sędziów dwunastu; zasiadł pośrodku stołu, umieścił po każdej stronie sześciu pomocników i egzekucja szła wciąż z pewnym jednak rodzajem porządku.
Czytano nazwiska umieszczone w rubryce, dozorcy szli po więźnia, Maillard wyjaśniał powód jego uwięzienia; wezwany stawiał się: prezydujący porozumiewał się wzrokiem z towarzyszami; jeżeli więzień był skazany, Maillard mówił:
— Do Force!
Natenczas drzwi zewnętrzne otwierały się i skazany padał pod razami siepaczy.
Jeżeli przeciwnie, więzień był ułaskawiony, czarne widmo powstawało, kładło rękę na jego głowie i mówiło;