pozostawał w małej wieży, to jest do trzydziestego września.
Położenie było smutne i tembardziej godne politowania, że znoszono je z godnością; najbardziej zacięci łagodnieli na ten widok; przychodzili pilnować króla, okrutnego niby tyrana, królowej, która niby dopuściła się strasznych nadużyć; a znajdowali człowieka w prostem ubraniu, który jadł dobrze, pił dobrze, sypiał dobrze, grał w pikietę, uczył łaciny i geografji syna, dawał dzieciom szarady do odgadywania; znajdowali kobietę dumną wprawdzie, ale spokojną, zrezygnowaną, piękną jeszcze, uczącą córkę krzyżowej roboty, syna pacierzy, przemawiającą łagodnie do służących, mówiącą do kamerdynera: mój przyjacielu.
I otóż, im bardziej Gmina poniżała swego więźnia, im bardziej pokazywała oczom wszystkich, że był to koniec końców, człowiek jak i inni, tembardziej ludzie litowali się nad tym. którego uważali aa swego bliźniego.
Pewnego razu nowy szyldwach przyszedł, jak zwykle, objąć straż u drzwi królowej; był to jakiś człowiek z przedmieścia, w grubej, ale czystej odzieży.
Clery był sam w pokoju i czytał. Szyldwach przyglądał mu się a uwagą.
Po chwili, Clery mając inne zajęcie, wstał i chciał wyjść; ale szyldwach, prezentując przed nim broń, powiedział głosem cichym, nieśmiałym, prawie drżącym:
— Nie można wyjść!...
— Dlaczego?-.. zapytał Clery.
— Bo mam rozkaz, nie spuszczać was z oczu.
— Mnie? Zapewne się mylicie.
— Czy nie jesteś pan królem?
— Nie znasz więc króla?
— Nie widziałem go nigdy i prawdę powiedziawszy, wolałbym go zobaczyć gdzieindziej, niż tutaj.
— Cicho!... — powiedział Clery.
Poczem, pokazując mu drzwi, rzekł:
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1238
Ta strona została przepisana.