mer Paryża (był to następca Pétiona) jest na posiedzeniu rady i przyjdzie tu niebawem.
— Czego chce ode mnie? — spytał król.
— Nie wiem — odpowiedział urzędnik.
I wyszedł, zostawiając króla samego.
Mer przybył dopiero o godzinie pierwszej; towarzyszył mu nowy prokurator Gminy — Chaumette, sekretarz Coulombeau, kilku oficerów miejskich i Santerre ze swymi adjutantami. Król powstał.
— Czego pan chcesz ode mnie? — zapytał, zwracając się do mera.
— Przychodzę po pana z mocy postanowienia Konwentu, które panu odczyta sekretarz.
W istocie sekretarz rozwinął papier i przeczytał.
„Wyrok Konwentu narodowego, który rozkazuje Ludwikowi Kapetowi...“
Na te słowa król przerwał czytającemu.
— Ja się nie nazywam Kapet — wyrzekł — to nazwisko jednego z moich przodków.
A gdy sekretarz chciał dalej czytać, dodał:
— Nie trudź się pan; czytałem to postanowienie w gazecie.
I, zwracając się do komisarzy, rzekł:
— Pragnąłem był, ażeby mój syn pozostawiony mi był przez te dwie godziny, przez które na panów czekałem: te dwie godziny okrutne stałyby się wtedy dla mnie godzinami słodkiemi. Zresztą, tak mnie tu już traktują od czterech miesięcy. Pójdę z panami nie dlatego, ażeby być posłusznym Konwentowi, lecz dlatego, że nieprzyjaciele moi mają siłę w swem ręku...
— To chodź pan... odparł Chambon!
Pierwszy wyszedł Chambon, król za nim.
Zeszedłszy ze schodów, więzień popatrzył niespokojnie na strzelby, piki, a zwłaszcza na kawalerzystów błękitnych, o których istnieniu jeszcze nie wiedział; potem rzucił ostatnie spojrzenie na wieżę i ruszono w drogę.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1249
Ta strona została przepisana.