W progu maneżu, Santerre położył mu rękę na ramieniu; zaprowadził przed deputowanych i posadził na tym samym fotelu i na tem samem miejscu, gdzie zaprzysięgał był konstytucję.
Gdy król wszedł, deputowani nie ruszyli się z miejsca jeden, tylko z nich, kiedy monarcha przechodził obok niego, podniósł się i skłonił.
Król, zdziwiony, obrócił się i poznał Gilberta.
— Dzień dobry, panie Gilbert!... wyrzekł.
Poczem dodał do Santerra:
— Pan znasz pana Gilberta, to dawny mój lekarz; zapewne nie będziesz miał do niego zbyt wielkiej urazy za to, że mi się skłonił?..
Zaczęło się badanie.
Majestat niedoli znikł wobec widowni publicznej: król nietylko odpowiadał na zadane mu pytania, ale odpowiadał źle, wahająco, jąkając się, zmyślając, ośmieszając się, jakby jaki adwokat prowincjonalny, broniący sprawy o mur graniczny.
Badianie trwało do godziny piątej. O godzinie piątej, Ludwik XVI wprowadzony został do sali narad, gdzie zaczekał na powóz.
Gdy powóz zajechał, król zszedł na podwórzec.
Na widok króla tłum zaczął śpiewać Marsyljankę, powtarzając z naciskiem wiersz:
Nieczysta wrogów krew,
Niech wsiąknie w naszą błoń.
Przez drogę król milczał, pogrążony w zadumie.
O czem myślał? czy o pięknej swej marynarce, tak zwycięskiej w Indjach; o swym porcie Cherbourgu, zdobytym na Oceanie; o swym wspaniałym kostjumie admiralskim, szkarłatnym i złocistym, tak odmiennym od tego, który miał na sobie w tej chwili; czy o tych armatach, grzmiących radośnie w dniach jego pomyślności?