Jakże daleko był od tego wszystkiego biedny król Ludwik XVI, uwięziony w tej lichej dorożce, toczącej się zwolna i przerzynającej te fale ludu cisnącego się, ażeby go zobaczyć, te rzesze brudne, wezbrane z rynsztoków paryskich.
Gdy król powrócił do więzienia Temple, zaraz zażądał, ażeby go zaprowadzono do rodziny; odpowiedziano mu, iż niema żadnego w tym przedmiocie rozkazu.
Ludwik zrozumiał, że jak każdy skazaniec, którego proces śmiercią skończyć się, może, trzymany miał być w odosobnieniu.
Potrzeba było jednak wynaleźć jakikolwiek sposób porozumiewania się w tem odosobnieniu. Sposób ten wynalazł Clery, przybrawszy do pomocy służącego księżniczki Elżbiety, niejakiego Turgy. Turgy i Clery spotykali się, schodząc i wchodząc; ale czujność municypalistów utrudniała im wszelką rozmowę. Jedyne słowa, które mogli między sobą zamienić, ograniczały się na wyrazach:
— Król ma się dobrze. Królowa, księżniczka i dzieci zdrowe.
Pewnego dnia jednakże, Turgy wręczył mały bilecik Cleremu.
— Pani Elżbieta wsunęła mi go w rękę, oddając serwetę... — szepnął koledze.
Clery pobiegł z bilecikiem do króla.
W braku pióra, atramentu i ołówka, wykłuty był szpilką na kawałku papieru i zawierał te słowa:
— Jesteśmy, zdrowi, mój bracie, napisz i ty do nas.
Król odpisał; bo od chwili rozpoczęcia procesu, powrócono mu przyrządy do pisania.
Oddał otwarty list Cleremu i powiedział:
— Przeczytaj, mój drogi Clery, aby się przekonać, że nie mieści w sobie nic kompromitującego.
Clary skłonił się z uszanowaniem i odsunął rękę króli, zaczerwieniwszy się po uszy.
W dziesięć minut Turgy dostał odpowiedź.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1251
Ta strona została przepisana.