Tegoż dnia Turgy, przechodząc koło pokoju Clerego, rzucił pod łóżko, przez drzwi uchylone, kłębek nici; kłębek ten ukrywał drugi bilecik od pani Elżbiety. Było to wskazanie możliwego sposobu korespondowania.
Clery nawinął nici około listu króla i schował kłębek w szafie z talerzami; Turgy znalazł go i włożył odpowiedź w to samo miejsce.
W ten sposób więźniowie mieli codzienne o sobie wiadomości.
Położenie króla moralnie zresztą pogorszyło się bardzo od czasu, gdy stanął przed Konwencją.
Sądzono, że Ludwik XVI albo pójdzie za przykładem Karola I-go, którego historję znał tak dobrze i nie odpowie nic Konwencji; albo odpowie jej pogardliwie, dumnie, w imieniu władzy monarchicznej, nie jako skazany, ulegający sądowi, ale jako rycerz, przyjmujący wyzwanie i podnoszący rzuconą sobie rękawicę.
Na nieszczęście, Ludwik XVI nie miał na tyle rycerskiej natury, aby obrać sposób jeden lub drugi.
Odpowiadał, jak już powiedzieliśmy, niejasno i niezręcznie; a czując, że wobec dowodów, które wpadły w moc nieprzyjaciół, sam sobie nie poradzi, zażądał obrońcy.
Po hałaśliwej naradzie, odbytej po odjeździe króla, przychylono się do tego żądania.
Nazajutrz czterech członków Konwencji, poszło zapytać obwinionego, kogo obrał sobie za obrońcę.
Król zażądał pana Target, lecz ten odmówił nikczemnie, blednąc z obawy przed współczesnymi, aby zarumienić się ze wstydu przed potomnością. Ale następnego dni i po stawieniu się króla w Konwencji, prezydujący otrzymał list tej treści:
Nie wiem, czy Konwencja da Ludwikowi XVI obrońcę i czy zostawi mu wybór tegoż; jeżeli się to jednak stanie, pragnąłbym, aby Ludwik XVI wiedział, że gotów mu jestem