— Jak mamy jechać?
— Franklin odpływa za trzydzieści sześć godzin do Ameryki.
— Paszporty?
— Oto są.
— A mój syn?
— Cagliostro poszedł drzwi otworzyć.
— Chodź, Sebasitjanie, rzekłł, ojciec cię wzywa.
Młodzieniec wszedł i rzucił się ojcu w objęcia.
Billot westchnął głęboko.
— Zatem, powiedział Gilbert, potrzeba nam już tylko powozu pocztowego.
— Mój, zaprzężony, czeka przed bramą, oświadczył Cagliostro.
Gilbert poszedł do biurka, gdzie było we wspólnej kasie z tysiąc luidorów, i dał znak Billotowi, aby wziął część swoją także.
— Czy będziemy mieli dosyć? — zapytał Billot.
— Mamy więcej aniżeli potrzeba na zakupienie całej prowincji.
Billot rozejrzał się dokoła z zakłopotaniem.
— Czego szukasz, mój przyjacielu? — zapytał Gilbert.
— Szukam, odrzekł Billot, przedmiotu, który byłby mi bezużytecznym, gdybym go znalazł, ponieważ nie umiem pisać.
Gilbert uśmiechnął się, wziął pióro, atrament i papier.
— Podyktuj mi, rzekł.
— Chciałbym pożegnać Anioła Pitoux — powiedział Billot.
— Biorę to na siebie.
I Gilbert napisał. Gdy skończył, Billot zapytał:
— Co pan napisałeś?
Gilbert przeczytał
„Opuszczamy Francję: Billot, Sebastjan i ja, i wszyscy trzej ściskamy cię serdecznie.