zynie, i oprócz dwóch czerstwych bochenków, wskazanych przez starą kobietę, znajduje sto dwadzieścia świeżych bułeczek zostawionych dla deputowanych, odbywających posiedzenia w arcybiskupstwie, to jest o sto kroków za ledwie...
Odtąd godzina nieszczęśliwego wybiła. Nie jeden już ale sto, dwieście, tysiąc głosów wrzeszczy: „To głodziciel!“...
Cały tłum wykrzykuje: „Na latarnię!“...
W tej chwili doktór Gilbert, powracający od syna z kolegjum Ludwika Wielkiego, rzuca się na ratunek zagrożonego człowieka.
Z kilku słów François, dowiaduje się, o co idzie, uznaje niewinność piekarza i próbuje go obronić.
Lud pociągnął wtedy ze sobą i nieszczęśliwego i jego obrońcę, na obu jedną rzucając klątwę, gotowy dotknąć obu jednem uderzeniem.
Na szczęście Weber, wysłany przez królową, przybył na plac Notre-Dame i poznał doktora.
Widzieliśmy, że po odejściu Webera nadeszli oficerowie okręgu, że nieszczęśliwy piekarz pod ich eskortą odprowadzony został do ratusza.
Oskarżony, straż okręgowa, rozdrażnione pospólstwo, wszystko to wtargnęło do ratusza, zapełniło w jednej chwili plac najemnikami bez roboty i tymi nieborakami z głodu, którzy zawsze gotowi wmięszać się do wszelkich zaburzeń i na tego kto o powód nędzy publicznej zostaje posądzony, rzucić część swojej niedoli. Zaledwie też nieszczęśliwy François zniknął w przedsionku ratusza, krzyki się wznowiły. Zdawało się wszystkim tym ludziom, że wydarto im zdobycz, która do nich należała. Istoty o ponurych twarzach podburzały tłum, mówiąc półgłosem:
— To głodzidel przez dwór zapłacony i dlatego chcą go ocalić!...
Wyrazy: zbrodniarz!... zbrodniarz!... obiegły pośród zgłodzonego pospólstwa i jak płomyki rozpalały nienawiści i gniewy.
Niestety, było to jeszcze bardzo wcześnie, a żadnego z ludzi mających moc nad ludem, ani pana Bailly, ani Lafayette’a, nie było.
Wiedzieli o tem dobrze ci, co powtarzali w tłumie: „Zbrodniarz!... głodziciel!“
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/155
Ta strona została przepisana.