Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/172

Ta strona została przepisana.

spytał Gilbert — dlaczego przypuszczasz, że niewinny będzie ukarany?
— Dla tej prostej przyczyny, odparł zapytany z właściwą sobie ironją, że zwykle dobrzy za złych pokutują.
— Do widzenia mistrzu!... — rzekł Gilbert, wyciągając rękę do Cagliostra, bo z tych kilku słów poznaliśmy zapewne wszyscy strasznego sceptyka.
— Dlaczego, do widzenia?
— Bo mam zajęcie... odparł Gilbert z uśmiechem.
— Schadzkę jakąś?...
— Tak.
— Z kim?... Z Mirabeau, z Lafayettem, czy z królową?
Gilbert zatrzymał się, patrząc niespokojnie na Cagliostra.
— Przerażasz mnie pan czasem!.., — powiedział.
— Radbym cię uspakajać tymczasem — odparł Cagliostro.
— Jakto?
— Jestem przecież twym przyjacielem...
— Tak myślę.
— Bądź pewny, a jeżeli chcesz dowodu...
— A więc?
— Chodź ze mną, a dam ci co do tego tajemniczego układu, tak tajemnicze komentarze, że ty nawet, który to wszystko prowadzić zamyślasz, nic o nich nie wiesz.
— Słuchaj mistrzu! — rzekł Gilbert, może szydzisz ze mnie za pomocą właściwych sobie uroków; ale mniejsza o to, okoliczności są tak ważne, że gdyby szatan sam chciał mi dać objaśnienie, przyjąłbym je chętnie. Idę więc z tobą, gdziekolwiek mnie chcesz poprowadzić.
— O! bądź spokojny, niedaleko i w znajome ci miejsce, tylko zawołam fiakra; ubranie w którem wyszedłem z domu, nie pozwoliło mi odjechać własnym powozem.
Jakoż, przywołał fiakra jadącego z drugiej ulicy.
Fiakr odjechał i wsiedli obaj.
— Gdzie jechać? — spytał Cagliostra woźnica, jak gdyby zrozumiał, że choć skromniej ubrany, prowadzi on drugiego, gdzie mu się podoba.
— Tam, gdzie wiesz... — rzekł Balsamo, czyniąc jakiś znak masoński.
Woźnica spojrzał zdziwiony.