Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/173

Ta strona została przepisana.

— Wybaczcie mistrzu!... — odpowiedział innym znakiem, nie poznałem was.
— Ja przeciwnie, oświadczył Cagliostro głosem stanowczym i wyniosłym, jakkolwiek liczni są, znam najostatniejszego z moich poddanych.
Woźnica zamknął drzwiczki, wsiadł na kozioł i galopem pojechał przez labirynt ulic, prowadzących z Chatelet na bulwar Filles-du-Calvaire; potem jadąc kolo Bastylji, zatrzymał się na rogu ulicy św. Klaudjusza.
W tej chwili woźnica z gorliwością pełną szacunku otworzył drzwiczki.
Na znak towarzysza, Gilbert wysiadł pierwszy, a Cagliostro za nim, pytając woźnicy:
— Nie masz mi nic do powiedzenia?
— Owszem, mistrzu!... — odpowiedział tenże, byłbym wam właśnie zdał raport dziś wieczorem, gdybym spotkać was nie miał szczęścia.
— Mów więc.
— To co mam wam powiedzieć, mistrzu, nie może być przez profanów słyszane.
— O! — rzekł Cagliostro, uśmiechając się przyjaźnie, — ten, co nas słucha nie jest profanem.
Gilbret oddalił się dyskretnie.
Nie mógł jednak wymóc na sobie, aby nie słuchać jednem uchem.
Widział, że opowiadanie woźnicy zarysowało uśmiech na twarzy Cagliostra.
Słyszał dwa nazwiska, hrabiego Prowancji i Favrasa, poczem Cagliostro wyjął podwójnego luidora ofiarując woźnicy.
Ale woźnica nie przyjął.
— Mistrzu, wiecie dobrze, — rzekł, — iż nie wolno nam z rozkazu loży najwyższej brać pieniędzy za raporty.
— To też płacę ci tylko za kurs, — powiedział Cagliostro.
— W takim razie przyjmuję, — odpowiedział dorożkarz i biorąc luidora dodał:
— Dziękuję, mistrzu, oto mój dzień skończony.
Poczem wskoczył lekko na kozioł i pojechał kłusem, zostawiając Gilberta oczarowanego tem co widział i słyszał.