mnie onegdaj, bo wierzy w to, co mówi. Rzecz to, jak wiesz, osobliwa jak na pana Mirabeau.
— Ale... — rzekł Gilbert, czytałem mowy tego człowieka i wydały mi się mierne i płaskie.
— Nie mówię, że jest Demostenesem lub Cyceronem, Mirabeau albo Barnav‘em; nie, to tylko pan de Robespierre, jak go nazywają. Zresztą z jego mowami tak samo bez ceremonji obchodzą się w drukarni jak na trybunie: na trybunie przerywają je, w drukarni obcinają. Dzienikarze nie nazywają go nawet panem de Robespierre; nie, dziennikarze nie znają jego nazwiska: nazywają go panem B..., panem N..., albo panem ***. O!... Bóg jeden i ja może, wiem, wiele w tej szczupłej piersi żółci, a w tym mózgu nawałnic się nagromadzi; bo aby zapomnieć wszystkich przekleństw, zniewag i zdrad wszystkich, ten mówca wyszydzony, który jednak czuje swą siłę, nie używa przecież żadnej rozrywki światowej, ani ulgi nie doznaje na łonie rodziny. W jego smutnem mieszkaniu, na smutnem Marais, w zimnych, źle umeblowanych pokojach przy ulicy Saintonge, gdzie żyje skromnie ze swej pensyjki deputowanego, siedzi samotny, jak na wilgotnych dziedzińcach kolegjum Ludwika Wielkiego.
Do ostatniego roku, twarz jego była jeszcze młodą i słodką; patrz, teraz zaschła, jak głowy wodzów karaibskich, które z Oceanji przywieźli Cook i La Perouse; nie wychodzi od jakobinów, a z powodu wzruszeń, których tu doznaje, miewa krwotoki, tak silne, że kilka razy tracił przytomność. Jesteś matematykiem, Gilbercie, a więc polu, z najbardziej przesadzonem mnożeniem, ile krwi kosztować będzie szlachtę, która go znieważała, księży, którzy go prześladują, króla, który go ignoruje, krew Robespierra.
— Dlaczegóż przychodzi do jakobinów?...
— Bo, gdy w Zgromadzeniu go wyszydzają, u Jakobinów słuchają go przynajmniej. Jakobini, kochany doktorze, to minotaur-dziecię, teraz ssie krowę, później pożre lud cały. Typem jakobina jest Robespierre. Społeczeństwo w nim się reasumuje, a on jest wyrazem społeczeństwa, ani mniej, ani więcej; idzie z niem razem nie po:stając w tyle i nie wyprzedając. Obiecałem, nieprawdaż, pokazać ci małą machinę, którą się teraz zajmują, a której celem jest ucinać jedną, dwie głowy na minutę; a więc,
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/191
Ta strona została przepisana.