słuszność. Wtenczas, niestety! rozłączony byłem z mą drogą Nicoliną.
— A przytem ścigany trochę przez policję, z powodu tej sprawy portugalskiej... Cóż się u licha stało z tą sprawą, panie de Beausire?... Szkaradna sprawa, o ile mogę ją sobie przypomnieć!
— Wpadła do wody, panie hrabio, — odpowiedział Beausire.
— Tem lepiej, bo mogła pana bardzo niepokoić: nie rachuj jednak zbytecznie, na jej utopienie. Policja ma tęgich nurków i, żeby woda niewiedzieć jak była głęboka i mętna, brzydką sprawę snadniej zawsze, niż piękną perłę ułowić.
— Nareszcie, panie hrabio, prócz nędzy, w której pozostajemy...
— Jesteście szczęśliwi!... — rzekł Cagliostro, — o tyle, że brakuje wam tylko jakiego tysiąca luidorów, ażeby szczęście było zupełnem.
Oczy Nicoliny błysły; oczy Beausira buchnęły płomieniem.
— To jest, — zawołał ten ostatni, — że gdybyśmy mieli tysiąc luidorów, czyli dwadzieścia cztery tysiące franków, kupilibyśmy za połowę folwarczek, a resztę umieścilibyśmy na procent, i zostałbym rolnikiem.
— Jak Cyncynnat...
— A Nicolina poświęciłaby się cała wychowaniu dziecka.
— Jak Kornelja... Byłoby to nietylko przykładnie, panie Beausire, ale nawet rozczulająco. Czy nie spodziewasz się pan zyskać tego tysiąca w sprawie, którą prowadzisz w chwili obecnej?...
Beausire drgnął.
— W jakiej sprawie? — zapytał.
— No w tej, w której pan występujesz jako sierżant gwardji; w tej, dla której masz się stawić dziś wieczór pod arkadami Palais-Royal?
Beausire zbladł jak trup.
— Oh! panie hrabio, — rzekł, składając ręce błagalnie.
— No co?
— Nie gub mnie pan!
— Cóż znowu panu do głowy przychodzi! Czyżem ja porucznik policji, ażebym miał cię gubić?
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/222
Ta strona została przepisana.