godnie, opowiedzno pan, co tam działo się pod arkadami na placu królewskim? Posiedzenie musiało być interesujące?
— Coprawda, — powiedział Beausire, — muszę wyznać, panie hrabio, że w tej chwili głowę mam nieco pomieszaną, i sądzę, że zyskalibyśmy na tem obaj, gdybyś mnie pan pytał.
— Dobrze, — rzekł Cagliostro. — Abym doszedł do tego, co chcę wiedzieć, mniejsza mi o formę. Ilu was było pod arkadami?
— Sześciu ze mną razem.
— Sześciu, to dobrze. Ciekawym, czy to ci, o których myślę. Najsamprzód pan, i co do tego niema wątpliwości.
Beausire westchnął, dając do zrozumienia, że wolałby aby była wątpliwość.
— Czyni mi pan hrabia zaszczyt, — rzekł — wymieniając mnie pierwszego, kiedy tyle wielkich osobistości znajduje się około mnie.
— To nic, ostatni mogą być pierwszymi, w danym razie. Dalej, był tam przyjaciel twój, pan Tourcaty, były oficer oddziału rekruckiego, obowiązujący się postawić legjon brabancki?
— Tak, — odpowiedział Beausire, — był Tourcaty.
— Potem, dobry rojalista, nazwiskiem Marquié, były sierżant gwardji francuskiej, dziś podporucznik.
— Tak, panie hrabio, był Marquié.
— Potem pan de Favras?
— Istotnie.
— Dalej człowiek zamaskowany.
— Rzeczywiście.
— Czy możesz mi dać jakie objaśnienia, co do tęgi człowieka zamaskowanego, panie de Beausire?
Beausire spojrzał tak bystro na Cagliostra, że mu oczy zapałały w ciemności.
— Ależ, rzekł, czy to nie jest?...
I zamilkł, jakby obawiał się popełnić bluźnierstwa, zapędzając się dalej.
— Czy to kto nie jest?... — zapytał Cagliostro?
— Czy to czasem nie jest?...
— Ależ! czy masz pypcia na języku, kochany panie Beausire; zobacz-no dobrze. Bo, widzisz, pypcie z języka
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/232
Ta strona została przepisana.