— A no... osadźcie sami, panie margrabio.
Jakiś hałas niebawem dał się słyszeć na wyższych piętrach; drzwi otwierały się i zamykały, kolby uderzały o podłogę.
— Aha! — rzekł Favras — to dla mnie cały ten hałas?
— Przychodzą odczytać wam wyrok, panie margrabio.
— Do licha! postarajże się, ażeby pan protokulista dał mi czas wciągnąć spodnie.
Klucznik wyszedł i drzwi zamknał za sobą.
Przez ten czas margrabia włożył pończochy, trzewiki i spodnie.
Stanął na tym punkcie ubrania, kiedy drzwi się otworzyły. Nie uważał za właściwe posuwać dalej stroju i czekał.
Był istotnie pięknym, z głową w tył odrzuconą, z włosami przez pół rozczochranemi, z żabotem koronkowym, otwartym na piersiach.
W chwili, gdy protokulista wszedł, Favras opuszczał kołnierz od koszuli na ramiona.
— Widzisz pan — rzekł do protokulisty — czekałem na was i to w postawie bojowej.
I przeciągnął ręką po gołej szyi, gotowej do miecza arystokratycznego lub nieszlacheckiego stryczka.
— Słucham więc pana — dokończył.
Protokulista czytał, a raczej bąkał wyrok.
Margrabia skazany został na śmierć; miał odbyć pokutę przed kościołem Notre-Dame, a następnie być powieszony na Greve.
Favras wysłuchał całego czytania z największym spokojem, i nie zmarszczył brwi nawet na wyraz „powieszony“, tak przykry dla ucha szlacheckiego.
Tylko po chwili milczenia, patrząc w twarz protokuliście:
— Oh! panie — rzekł doń — jakże mi cię żal, żeś był zmuszony skazać człowieka na mocy takich dowodów.
Protokulista wyminął odpowiedź.
— Wiecie zapewne, panie margrabio — powiedział — że pozostaje wam tylko pociecha religijna.
— Mylicie się, panie — odparł skazany — pozostaje mi jeszcze ta, którą czerpię we własnem sumieniu.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/316
Ta strona została przepisana.