Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/353

Ta strona została przepisana.

— Powiesz jej, żeby listy doręczała tobie tylko.
— Mnie? — rzekł Pitoux.
— A! tak; nie zrozumiałem z pierwszego razu.
I westchnął po raz trzeci, czy czwarty.
— To rzecz najpewniejsza, rozumiesz teraz, Ludwiku?... Chyba, że nie chcesz wyświadczyć mi tej przysługi.
— Jabym miał wam odmówić, panno Katarzyno? A toż dopiero!
— Dziękuję ci!
— Pójdę więc i to zaraz jutro.
— Jutro może już być zapóźno; trzebaby iść dziś jeszcze.
— Dobrze, panno Katarzyno, dziś rano, natychmiast!
— Jakiś ty dobry chłopiec, mój Ludwiku! — rzekła Katarzyna — i jak ja cię kocham!...
— O! nie mówcie mi takich rzeczy, panno Katarzyno! — zawołał Pitoux — bo wskoczyłbym w ogień.
— Zobacz, Ludwiku, która godzina.
Pitoux spojrzał na zegarek Katarzyny, zawieszony nad kominkiem.
— Wpół do szóstej rano, rzekł.
— A więc mój dobry przyjacielu...
— Co, panno Katarzyno?
— Możeby czas...
— Pójść do matki Colombe?... Na wasze rozkazy, panienko. Ale trzebaby wziąć nieco lekarstwa; doktór kazał zażywać po łyżeczce co pół godziny.
— Ah! mój drogi Ludwiku — rzekła Katarzyna, nalewając sobie łyżeczkę płynu aptecznego i patrząc na chłopca wzrokiem, pod którym topniało mu serce — to, co czynisz dla mnie skuteczniejszem jest od wszystkich lekarstw!
— Dlatego też to zapewne mówił doktór Raynal, że mam wielkie usposobienie na ucznia medycyny.
— Ale... gdzie powiesz, że idziesz, ażeby czego nie domyślano się na folwarku?
— O! bądźcie spokojni.
I Pitoux wziął za kapelusz.
— Czy mam obudzić panią Clement? — zapytał.