Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/405

Ta strona została przepisana.

W trzeciej części alei wielkiej, młoda kobieta, trzymająca w ręku gałązkę werweny, której wdychała woń, gromadziła kółko osób przy sobie.
Miejsce było wolne po lewej stronie: Mirabeau wziął krzesło i przy niej usiadł.
Połowa otaczających wstała i odeszła.
Mirabeau, na oddalających się patrzył z uśmiechem.
Młoda kobieta podała mu rękę.
— A!... baronowo — rzekł — nie obawiasz się pani zarazie się ode mnie?...
— Kochany hrabio — odparła młoda kobieta — zapewniają, że przechylasz się ku nam, ja cię zatem pociągam.
Mirabeau umiechnął się i przez trzy kwadranse rozmawiał z młodą kobietą, którą była Anna Ludwika Germana Necker, baronowa de Stael.
A po trzech kwadransach, dobywając zegarek, wyrzekł;
— Przepraszam cię, baronowo, Barnave mówił przeciwko mnie: mówił już z godziną, kiedy ja wychodziłem ze Zgromadzenia: ja z panią mam zaszczyt rozmawiać już ze trzy kwadranse: oskarżyciel więc mój mówi już ze dwie godziny: mowa jego zmierza do końca, muszą mu odpowiedzieć.
— Idź pan, odpowiadaj — rzekła baronowa — a odważnie!...
— Daj mi pani tą gałązką werweny, pani baronowo — rzekł Mirabeau — będzie mi ona służyła za talizman.
— Uważaj, kochany hrabio, że werwena jest drzewem libacji pogrzebowych.
— Nic nie szkodzi, proszą o nią; dobrze jest być uwieńczonym jak męczennik, kiedy człowiek idzie do cyrku.
— Co prawda rzekła pani Stael — trudno być głupszym niż Zgromadzenie wczorajsze.
— O!... baronowo — odpowiedział Mirabeau — pocóż to datować?...
I biorąc z jej rąk gałązką werweny, którą mu ofiarowała w nagrodą zapewne za to dowcipne słówko, Mirabeau skłonił się elegancko, i poszedł na Zgromadzenie.