Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/41

Ta strona została przepisana.

Sebastjan wyciągnął obie ręce do Izydora.
Izydor ujął je i uściskał.
— Tak, moje kochane dziecko — mówił dalej, skoro losy nas złączyły, nie rozłączajmy się zatem, pilno ci zapewne, tak jak i mnie do Paryża.
— O! tak, panie.
— Niebardzo możesz iść pieszo?
— Poszedłbym pieszo, tylko, że to będzie długo: to też myślę, że jutro zrana spotkam jaki wóz idący w stronę Paryża, zapłacę, przysiądę się i pojadę jak będzie można najdalej.
— A jeżeli nie spotkasz nikogo?
— Pójdę pieszo.
— Siadaj więc razem z moim służącym.
Sebastjan wycofał ręce z rąk Izydora.
— Dziękuję panu wicehrabiemu!... — rzekł.
Słowa te rzucone były takim tonem, że Izydor zrozumiał, iż uraził chłopca propozycją, aby usiadł na koniu z lokajem.
— Albo lepiej — dodał — siadaj na jego konia, a on dojdzie do nas do Paryża. Dowie się o mnie w pałacu Tuilleries.
— Dziękuję panu!... — rzekł Sebastjan głosem łagodniejszym, zrozumiał bowiem delikatność tej nowej propozycji; dziękuję, ale nie chcę pana pozbawić usługi.
Preliminarja pokoju zostały rozpoczęte, chodziło tylko o porozumienie.
No, to siadaj za mną Sebastjanie. Dnieje już, o dziesiątej będziemy w Dammartin, czyli na pół drogi. Konie zmęczone zostawimy na opiece Baptysty, a wieźmiemy bryczkę pocztową, która nas zawiezie do Paryża: tak zamierzałem uczynić, nic więc nie zmienisz w moich rozporządzeniach.
— Czy to prawda, panie Izydorze?
— Słowo honoru!...
— A więc... — odezwał się chłopiec z wahaniem, ale i z gorącą chęcią skorzystania ze sposobności.
— Zejdź z konia, Baptysto!.. rzekł Izydor i pomóż panu Sebastjanowi.
— Dziękuję, to niepotrzebne, panie Izydorze, odpowiedział Sebastjan i lekko skoczył na siodło.
Ruszyli we trzech cwałem.