Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/425

Ta strona została przepisana.

— A! — rzekł Mirabeau — któż to taki?
— Jakaś pani.
— Młoda?
— Około trzydziestu kilku lat.
— Ładna?
— Bardzo ładna.
— Dobrze — rzekł Mirabeau — zobaczymy; piękna sąsiadka nie zawadzi... Pokaż mi zamek, mój przyjacielu.
Ogrodnik idąc naprzód, przebył most oddzielający dwa dziedzińce, przerzucony nad małą rzeczką i zatrzymał się.
— Wielmożny pan — rzekł — mógłby nie poruszać damy z pawilonu, bo mała rzeczka odłącza część ogrodu, przytykającą do pawilonu, od reszty parku; ona byłaby u siebie.
— Dobrze, dobrze — rzekł Mirabeau — pokaż mi zamek.
I wszedł prędko na ganek.
Ogrodnik roztworzył główne drzwi.
Po za niemi był przedsionek stiukowany, z framugami, w których stały posągi z kolumnami, podług ówczesnej mody.
Drzwi naprzeciw głównych, wychodziły na ogród. Po prawej stronie przysionka była sala jadalna. Po lewej dwa salony, jeden większy, drugi mały.
Weszli na pierwsze piętro.
Na górze znajdował się wielki salon doskonały na gabinet, i kilka sypialnych.
Okna salonu i sypialnych pokoi były zamknięte.
Mirabeau podszedł do jednego z nich i otworzył.
Ogrodnik chciał otwierać inne, ale Mirabeau dał mu znak ręką. Ogrodnik wstrzymał się.
Właśnie przed otwartem oknem, w cieniu u stóp wielkiej brzozy płaczącej, czytała pół leżąc jakaś kobieta, a kilkoletnie dziecko bawiło się przy niej na trawie.
Mirabeau odgadł w niej damę z pawilonu. Niepodobna być zgrabniej i z większą elegancją ubraną od tej kobiety; miała ona na sobie muślinowy peniuar, koronką przybrany, pod spodem różowy staniczek i białą z różowem spódniczkę, na głowie siedział mały kapturek, którego koronki spadały na twarz,