Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/441

Ta strona została przepisana.

obecność jego jest nagląco potrzebną, więc w cztery minuty był już gotów.
— Oto jestem — rzekł, ukazając się po chwili.
Lokaj trzymał cugle konia dla doktora, który wskoczywszy na siodło pojechał za lokajem prowadzącym go nie w lewo, jak za pierwszym razem, ale na prawo, więc w przeciwną stronę Boursonnes.
Minęli park, w las się zagłębiając, zostawili Haramont z lewej strony, i znaleźli się w kniei tak niedostępnej, że konno dalej jechać nie mogli.
Wtem jakiś człowiek ukryty za drzewem, zdradził się poruszeniem.
— Czy to pan, panie doktorze? — zapytał.
Doktór, który wstrzymał konia, nie wiedząc o zamiarach tego człowieka, poznał po głosie Izydora de Charny.
— Tak — rzekł — to ja. Gdzież, do djabła, każesz mnie prowadzić wicehrabio?
— Zobaczysz pan — rzekł Izydor. — Ale zejdź z konia, proszę i chodź za mną.
Doktór zszedł; zaczynał wszystko rozumieć!
— A! a! — szepnął — tu idzie o słabość?
Izydor chwycił go za rękę.
— Tak, doktorze, i dlatego mi przyrzekasz milczenie, nieprawdaż?
Doktór wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „E! „mój panie, bądź spokojny, czy to pierwszy raz!“
— Wiec, proszę tedy — rzekł Izydor, odpowiadając jego myśli.
I wśród szyszek i liści suchych a szeleszczących, gubiąc się w cieniu buków olbrzymich, przechodząc wśród drżących gałęzi, przez które niekiedy gwiazdka zamigotała, weszli obaj w gęstwinę, przez jaką już konie przedrzeć się nie mogły.
Za kilka chwil, doktór spostrzegł wierzchołek skały Clouise.
— Ho! hi! — rzekł — czy nie idziemy czasem do chatki poczciwego Clouisa?
— Niezupełnie — odparł Izydor — ale bardzo blisko.
I, okrążywszy skałę, doprowadził doktora przede drzwi małe-