— Bracia — rzekł — słyszeliście?
— Tak jest — odpowiedziało sześciu członków koła najwyższego.
— Czy mówił prawdę?
— Tak — odpowiedziano.
— Czy ma być przyjęty?
— Przyjęty — wyrzeczono po raz trzeci.
— Czy gotów jesteś złożyć przysięgę? — spytał prezes adepta.
— Gotów jestem — odparł Saint Just.
Wtedy słowo w słowo prezes powtórzył trzykrotną przysięgę, podyktowana Billotowi. Saint Just odpowiadał głosem stanowczym i silnym.
— Przysięgam!
Następnie te same drzwi otwarły się ręką niewidzialnego brata, i tym samym sztywnym, automatycznym krokiem, którym wszedł, Saint Just oddalił się, nie zostawiając za sobą ani zwątpienia, ani żalu.
Prezes czekał aż drzwi się za nim zamkną i głośno wyrzekł:
— Numer trzeci.
Firanka usunęła się i trzeci adept stanął w progu.
Był nim, jakeśmy mówili, człowiek czterdziesto-dwuletni, mocno czerwony, prawie trędowaty, a jednak mimo tych oznak pospolitości, wiała odeń widoczna na pierwszy rzut oka pewna angielszczyzna.
Ubranie choć eleganckie, miało cechę surowości, którą zaczynano przyjmować we Francji, wskutek zetknięcia się z Ameryką. Krok jego nie był chwiejnym, ale ani tak pewnym, jak Billota, ani tak sztywnym jak Saint Justa.
W całej jego osobie znać było właściwą mu chciwość.
— Zbliż się — rzekł prezes.
Kandydat usłuchał.
— Jakie jest twe imię między profanami?
— Ludwik-Filip-Józef, książę — Orleański.
— Jakie twe imię między wybranemi?
— Równość.
— Gdzieś ujrzał światło?
— W loży Ludzi Wolnych w Paryżu.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/483
Ta strona została przepisana.