Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/496

Ta strona została przepisana.

— Hrabio, hrabio, zabijasz się! — rzekł Gilbert.
— Przyznaj, doktorze, że to będzie przynajmniej samobójstwo przyjemne.
— Hrabio, nie opuszczę cię dzisiaj.
— Doktorze, dałem słowo, pozwól mi go dotrzymać.
— Będziesz dziś, hrabio, wieczorem w Paryżu?
— Mówiłem ci, doktorze, że czekać będę na ciebie o jedenastej wieczorem w moim pałacyku przy ulicy Chausse-d‘Antin... Widziałeś go już?
— Nie jeszcze:
— Nabyłem go od Julji, żony Talmy... Doprawdy, czuje się zupełnie dobrze, doktorze.
— To znaczy, że mnie wypędzasz, hrabio.
— O! cóż znowu!...
— Zresztą, dobrze pan czynisz. Musze być dziś w Tuileries.
— Aha! zobaczysz się pan z królowa — rzekł Mirabeau zachmurzony.
— Zapewne. Czy masz jakie zlecenie?
Mirabeau uśmiechnął się gorzko.
— Nie pozwoliłbym sobie tego, doktorze; nie mów jej nawet, żeś mnie widział.
— Dlaczegóż?
— Bo zapytałaby, czy ocaliłem monarchję, jak jej obiecałem, a musiałbyś jej odpowiedzieć, że nie; zresztą — dodał Mirabeau, śmiejąc się — tyle w tem jej winy, co i mojej.
— Nie chcesz, abym jej powiedział, że nadmiar pracy, walka na trybunie, zabijają cię, hrabio.
Mirabeau zamyślił się.
— Tak — odpowiedział — powiedz jej to: uczyń mnie nawet słabszym, niż jestem.
— Dlaczego?
— Dla niczego... przez ciekawość... Żeby sobie zdać z czegoś sprawę...
— Niech i tak będzie.
— Przyrzekasz mi to, doktorze?
— Przyrzekam.