Mirabeau uśmiechnął się.
— Słowo honoru! — rzekł.
— Dobrze! — powiedział Gilbert — staraj się przepędzić noc spokojnie, a ręczę za wszystko.
I wyszedł.
U drzwi czekał go Teisch.
— I cóż, mój zacny Teisch, pan twój ma się lepiej — rzekł doktór.
Stary sługa smutnie pochylił głowę.
— Jakto — podjął Gilbert — wątpisz?
— Wątpię o wszystkiem, panie doktorze, dopóki zły jego duch będzie przy nim.
I westchnął, zostawiając Gilberta na wąskich schodach.
W rogu Gilbert ujrzał czekający nań jakby cień zamglony.
Cień ten, spostrzegłszy go, wydał lekki okrzyk i znikł za półotwartemi drzwiami, ułatwiającemi ucieczkę.
— Co to za kobieta? — spytał Gilbert.
— To ona.
— Co za ona?
— Kobieta podobna do królowej.
Gilbert po raz drugi uderzony został ta samą myślą, słysząc to samo zdanie; uczynił dwa kroki naprzód, jakby chciał ścigać zjawisko, ale zatrzymał się, szepcząc:
— Niepodobna!
I poszedł dalej, zostawiając w rozpaczy starego sługę, który nie mógł pojąć, czemu tak uczony człowiek, jak doktór, nie zażegnał ducha, którego w najgłębszem przekonaniu miał za wysłańca piekieł.
Mirabeau przebył noc dość dobrze.
Nazajutrz, wcześnie jeszcze, zawołał Teischa i kazał otworzyć okna, aby odetchnąć rannem powietrzem. Jedyna rzeczą, niepokojącą starego sługę, była gorączkowa niecierpliwość, jaka okazywał chory.
Kiedy zapytany przez pana o godzinę, Teisch powiedział, że była ósma zaledwie, Mirabeau nie chciał wierzyć i kazał sobie dla pewności przynieść zegarek.
Zegarek ten postawił na stoliczku przy łóżku.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/502
Ta strona została przepisana.