O dziewiątej zrana, pokój Mirabeau zamienił się w prawdziwy ogród.
W tejże chwili Teisch skończył go ubierać.
— Kochany doktorze — rzekł Mirabeau — prosiłbym cię o kwadrans czasu, dla pożegnania się z osobą, która przedemną Pałac ten opuścić musi. Gdyby ja znieważono, tobie ją polecam.
Gilbert zrozumiał.
— Dobrze — rzekł — oddalam się, hrabio.
— Tak, ale poczekasz w sąsiednim pokoju. Po wyjściu tej osoby nie opuścisz już mnie, aż do śmierci.
Gilbert skłonił głowę.
— Daj mi słowo — rzekł Mirabeau.
Gilbert ledwie je zdołał wyrzec. Ten człowiek stoicki dziwił się, czując łzy, on, który myślał, że przez filozofie stał się nieczułym.
Potem postąpił ku drzwiom.
Mirabeau go zatrzymał.
— Zanim wyjdziesz, doktorze, otwórz moje biurko — powiedział — i wyjmij stamtąd małą szkatułkę.
Gilbert zadość uczynił życzeniu Mirabeau.
Szkatułka była ciężka. Gilbert sądził, że musiała być pełną złota.
Mirabeau dał znak, aby ją postawić na nocnym stoliczku i wyciągnął doń rękę.
— Bądź łaskaw przysłać mi Jana — rzekł — Jana, rozumiesz nie Teischa; meczy mnie wołanie lub dzwonienie.
Gilbert wyszedł; Jan czekał w przyległym pokoju i wsunął się do pana temi samemi drzwiami, któremi oddalił się Gilbert.
Gilbert słyszał drzwi, zamykające się na zasuwkę za Janem.
Przez całe następne pół godziny Gilbert musiał zadawalać ciekawość ludzi, zapełniających dom cały, musiał im o chorym opowiadać.
Wiadomości były rozpaczliwe; nie ukrywał też wcale, że Mirabeau dnia tego nie przeżyje.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/515
Ta strona została przepisana.