Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/518

Ta strona została przepisana.

Próbował przemówić: napróżno. Ale nie zmartwiony tym nowym atakiem, przekonawszy się napewno, że język jego niemy, uśmiechnął się, starając przelać w oczy wdzięczność, jaką dla Gilberta i wszystkich tych uczuwał, którzy staraniami swemi towarzyszyli mu do śmierci.
Pomimo to, myśl jedna zdawała się go pochłaniać. Gilbert jeden mógł ją odgadnąć i odgadł.
Chory nie mógł ocenić jak długo był zemdlonym. Czy godzinę? czy dzień cały? przez ten dzień lub godzinę, czy królowa przysyłała dowiedzieć się o niego?
Przyniesiono z dołu listę, na której każdy nazwisko swe zapisywał.
Żadne nazwisko z bliższych nie znamionowało nawet ukrytego współczucia.
Zawołano Teischa i Jana; pytano ich; nie było nikogo.
Wtedy Mirabeau spróbował nadzwyczajnym wysiłkiem, jeszcze słów kilka przemówić, z wysiłkiem, jakiego użył syn Krezusa, kiedy widząc swego ojca zagrożonego śmiercią, zerwał więzy krępujące mu język i zawołał:
— Żołnierzu, nie zabijaj Krezusa!
Udało mu się.
— O! — zawołał — więc nie wiedzą, że z moją śmiercią są zgubieni? Unoszę z sobą żałobę monarchji, a na moim grobie, buntownicy podzielą się szmatami.
Gilbert pośpieszył do niego. Dla biegłego lekarza, póki życia, póty nadziei. Zresztą, aby tym ustom dać kilka jeszcze słów powiedzieć, czyż nie warto było użyć wszystkich środków sztuki.
Wziął łyżeczkę i nalał na nią zielonawego płynu, którego raz już flakonik dał był hrabiemu Mirabeau, i nie mieszając go już z wódką, zbliżył do ust chorego.
— O! kochany doktorze — rzekł tenże, uśmiechając się — jeżeli chcesz, aby likwor życia działał na mnie, daj mi go pełną łyżkę lub całą flaszeczkę.
— Jakto?... zapytał Gilbert, utkwiwszy wzrok swój w Mirabeau.