Królowa litościwie wzruszała ramionami, a nogą tupała z niecierpliwości.
Król dał jej znak, a zwracając się do majora, podjął:
— Czy nie słyszałeś pan czasem o koniach, czekających tu na powóz i o huzarach, którzy tu mają stać od wczoraj?
— Owszem, Najjaśniejszy Panie, konie i huzarzy stoją z drugiej strony miasta; konie w hotelu Wielkiego-Monarchy, huzarzy w koszarach zapewne.
— Dziękuję, panu... Wróć do siebie, nikt cię nie widział.
— Najjaśniejszy Panie!
Król nie słuchając już więcej, podał rękę królowej, która wsiadła do powozu, a do oficerów straży przybocznej, rzekł:
— Panowie na miejsca, i do Wielkiego-Monarchy!
Oficerowie skoczyli na kozioł i zawołali do pocztyljonów:
— Do Wielkiego-Monarchy!
Ale w tejże chwili, jakiś cień na koniu, jakiś jeździec fantastyczny wypadł z lasu, a przecinając drogę poprzecznie:
— Pocztyljoni! — zawołał — ani kroku dalej!...
— Dlaczego? — spytali zdziwieni pocztyljoni.
— Bo wieziecie króla, który ucieka... Otóż w imię narodu, zakazuję wam ruszyć się z miejsca!
Pocztyljoni, którzy już mieli puścić powóz, zatrzymali się, pomrukując:
— Król!
Ludwik XVI widział, że chwila była stanowczą.
— Kto pan jesteś?... zawołał. — Jakiem prawem wydajesz rozkazy?
— Prosty obywatel.. ale reprezentuję prawo i przemawiam w imieniu narodu. Pocztyljoni, ani kroku, rozkazuję po raz drugi! Znacie mnie dobrze: jestem Jan Baptysta Drouet, syn pocztmistrza z Sainte-Menehould.
— O! nieszczęsny! — zawołali oficerowie dobywając noży, i zeskakując z kozła, to on!
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/612
Ta strona została przepisana.