Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/645

Ta strona została przepisana.

Plac, na który padły oczy Ludwika i Marji-Antoniny, przedstawiał obraz żywego ruchu.
Połowa huzarów pana de Choiseul, zsiadła z koni i ci byli pozyskani dla ludu, reszta pozostała na siodle i wskazywała przemawiającemu do nich księciu połowę towarzyszy rozproszonych.
Na stronie Izydor de Charny, z nożem w ręku, obcy temu zgiełkowi, zdawał się czekać na kogoś, jak strzelec na zwierzynę.
Pięćset głosów krzyknęło natychmiast:
— Król! król!
W rzeczy samej ukazali się w oknie balkonu król i królowa; królowa z delfinem na ręku.
Gdyby Ludwik XVI był ubrany po królewsku lub po wojskowemu, gdyby trzymał w ręku berło lub miecz, gdyby przemawiał głosem silnym i imponującym, który w owej epoce zdawał się jeszcze ludowi głosem Boga lub jego wysłańca, może byłby na tłumie tym wywarł wpływ pożądany.
Ale król przy wschodzącym dniu, przy brzasku niewyraźnym, który brzydką czyni piękność samą, król w ubraniu lokaja, bez pudru, w lichej peruce, król blady, tłusty, z brodą od trzech dni zapuszczoną, z grubemi wargami, z okiem zamglonem, które ani tyranji, ani ojcostwa nie wyrażało, król jąkający zkolei te dwa wyrazy:
— Panowie!... moje dzieci!...
O! nie tego to oczekiwali przyjaciele monarchji, a nawet jej nieprzyjaciele.
A jednak, pan de Choiseul krzyknął:
Niech żyje król!
Izydor krzyknął:
Niech żyje król!
I takim był jeszcze urok władzy królewskiej, że mimo widoku, który tak źle odpowiadał wyobrażeniom o naczelniku wielkiego państwa, kilka głosów w tłumie powtórzyło.
Niech żyje król!
Ale okrzyk przez wodza gwardji narodowej wydany, ina-