Cała ta scena, kiedy pan de Choiseul groził człowiekowi przemawiającemu w imieniu Zgromadzenia, odbyła się tak, iż tenże zdawał się nawet nie widzieć, że uniknął śmierci.
Zresztą był on zajęty zupełnie czem innem, niż obawą; nie można się było na wyrazie twarzy jego omylić, była to twarz strzelca, który widzi zgromadzonych w jednym dole: lwa, lwicę i lwiątka, co jego jedyne dziecię pożarli.
Jednak na wyraz więźnie, na który wyskoczył pan de Choiseul, król podniósł się.
— Więźniami! więźniami w imieniu Zgromadzenia narodowego! Co to znaczy? Nie rozumiem.
— A jednak to bardzo proste... odpowiedział ów człowiek — i łatwe do zrozumienia. Mimo przysięgi nie opuszczania Francji, uciekłeś, Najjaśniejszy Panie, nocną porą, zdradzając własne słowo, zdradzając naród. Więc naród stanął pod bronią i przemawia do ciebie głosem ostatniego z twych poddanych, który chociaż z dołu pochodzi, niemniej jest potężny: Najjaśniejszy Panie, w imieniu Zgromadzenia narodowego, jesteś moim więźniem!
W sąsiednim pokoju dał się słyszeć głos potakujący, a za nim brawo szalone.
— Najjaśniejsza Pani, Najjaśniejsza Pani!... szepnął pan de Choiseul, do ucha królowej, gdyby nie litość twoja dla tego człowieka, nie znosiłabyś podobnej obrazy.
— To wszystko nic, jeśli się pomścimy!... rzekła zcicha królowa.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/654
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ VII.
NOWY NIEPRZYJACIEL.