efekt oczekiwany. Zabrzmiał ogromny okrzyk: „Niech żyje król!“ i cały pułk ruszył dobrym kłusem ku Varennes.
W Dun zastali na straży mostu na Mozie oddział, złożony z trzydziestu ludzi, których pan Deslon tam postawił, opuszczając Dun wraz z Charnym.
Zabrano tych trzydziestu ludzi i ruszono w dalszą drogę.
Do przebycia miano cztery mile po drodze nierównej, a trzeba było przecież przyjść z wojskiem, któreby mogło wytrzymać napad, albo uderzyć siłą.
Czuć było jednak, że wkraczali w kraj nieprzyjacielski. Na prawo i na lewo w wioskach bito we dzwony; przed sobą słyszeli trzask jakby ręcznej broni.
Szli naprzód wciąż.
W Grange-au-Bois jeździec z gołą głową, schylony na koniu, zdający się pożerać przestrzeń, ukazał się, dając znaki z oddali. Przyśpieszają kroku; pułk i jeździec zbliżają się.
Tym jeźdźcem był hrabia de Charny.
— Do króla, panowie!... do króla!... — woła zdaleka, skoro tylko zasłyszeć go można.
— Do króla!... niech żyje król!... — krzyknęli razem oficerowie i żołnierze.
Charny stanął w szeregach, w trzech słowach tłómaczy położenie: król był jeszcze w Varennes, kiedy się hrabia wydalił; nie wszystko więc jest stracone.
Konie znużyły się bardzo, ale mniejsza, dano im dosyć owsa; ludzie rozgrzani byli przemową i luidorami generała de Bouillé, pułk pędzi jak huragan przy okrzykach: „Niech żyje król!“...
W Crepy spotykają księdza, ale to ksiądz konstytucyjny: widzi całe to wojsko, śpieszące ku Varennes.
— Śpieszcie!... śpieszcie!... — powiada — na szczęście, przybędziecie zapóźno.
Strzały słychać coraz bliższe.
To Deslon z siedemdziesięciu swymi huzarami rozprawia się z gwardją narodową prawie równie liczną.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/678
Ta strona została przepisana.