Ludzie w śmiech.
— Poślę po nie, rzekł pan da Romeuf.
Ale pan de Choiseul, postępując krok naprzód i zastępując mu drogę, rzekł:
— Nie odchodź pan od Ich królewskich mości. Misja pańska daje ci pewną władzę nad ludem i honor pański leży w tem, ażeby włos nie spadł z głowy Najjaśniejszych Państwa.
Pan de Romeuf się cofnął.
Billot wzruszył ramionami.
— To dobrze, rzekł, ja pójdę.
Ale obracając się na progu drzwi:
— Spodziewam się, że zaraz za mną pójdą inni... dodał, marszcząc brwi.
— O! bądźcie spokojni!... mówili ludzie z wybucham śmiechu, wskazującym, że w razie oporu nie można od nich oczekiwać żadnej względności.
I rzeczywiście, ludzie ci doszli do takiego stopnia rozdrażnienia, że z pewnością użyliby gwałtu, albo strzelili do każdego, coby chciał uciekać.
Billot nie potrzebował nawet wracać na górę.
Jeden z ludzi stał przy oknie, śledząc oczyma, co działo się na ulicy.
— Oto są już konie... rzekł — w drogę!
— W drogę!... powtórzyli jego towarzysze.
Król ruszył naprzód.
Następnie szedł pan de Choiseul, podając rękę królowej; potem pan Damas pod rękę z księżną Elżbietą; dalej pani de Tourzel z dwojgiem dzieci, a około nich reszta wiernej drużyny.
Pan de Romeuf, jako deputat od Zgromadzenia narodowego, a tem samem obleczony w charakter nietykalności, miał misję czuwania nad orszakiem królewskim.
Ale, prawdę powiedziawszy, pan de Romeuf sam wielce potrzebował, aby czuwano nad nim: posłuch się rozszedł, że on nietylko miękko wykonał rozkazy Zgromadzenia, ale nadto, że jeżeli nie czynnie, to przez opieszałość ułatwił
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/685
Ta strona została przepisana.