Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/686

Ta strona została przepisana.

ucieczkę jednemu z najwierniejszych sług królewskich, który dlatego tylko opuścił królewskie osoby, ażeby dać panu de Bouillé rozkaz przybycia im na pomoc.
Pan de Romeuf usłyszał koło siebie, w połączeniu z groźbą, wyrazy: arystokrata i zdrajca.
Wsiedli do powozu w tym samym porządku, w jakim szli po schodach.
Pan de Valory zbliżył się do króla.
— Najjaśniejszy Panie!... rzekł, koledzy moi i ja prosimy Waszą królewską mość o łaskę.
— O jaką panowie?... odpowiedział król, zdziwiony, że jest jeszcze jakaś łaska, którą może rozporządzać.
— O łaskę, Najjaśniejszy Panie. Kiedy nie mamy szczęścia służyć wam jako wojskowi, pozwól abyśmy zajęli przy was miejsce, jako wasi słudzy.
— Jako słudzy, panowie?... zawołał król, niepodobna!
Ale pan de Valory skłonił się.
— Najjaśniejszy Panie!... rzekł; w położeniu, w jakiem się znajduje Wasza królewska mość, miejsce takie przyniosłoby zaszczyt nawet książętom krwi; tembardziej takim biednym szlachcicom, jak my.
— Niechże i tak będzie, panowie... rzekł król ze łzami w oczach; pozostańcie i nie odstępujcie już nas wcale.
Tym sposobem dwaj młodzieńcy, zamieniając w rzeczywistość swoją liberję i rzekome obowiązki kur jerów, usiedli na koźle.
Pan de Choiseul zamknął drzwiczki od powozu.
— Panowie!... rzekł król, daję wyraźny rozkaz, ażeby mnie zawieziono do Montmédy. Pocztyljon, do Montmédy!
Ale głos jedyny, głos ogromny, głos nie już jednej ale dziesięciu ludności zebranych razem, krzyknął:
— Do Paryża! do Paryża! Potem, w chwili milczenia, Billot końcem pałasza, ukazując drogę, rzekł:
— Pocztyljoni, drogą do Clermont!
Powóz ruszył według jego rozkazu.