szcza w topografji pałacu Tuilleries, spróbuję jednak być przewodnikiem.
Gilbert poszedł pierwszy i po kilku macaniach popchnął drzwi jedne. Drzwi te wychodziły do salonu zielonego.
Ale salon zielony był pusty.
Izydor szukał oczyma i zawołał odźwiernego. Takie jeszcze zamieszanie panowało w pałacu, że wbrew wszelkim prawidłom etykiety, nie było odźwiernego w przedpokoju.
— Poczekajmy chwilę, rzekł Gilbert, ten człowiek nie może być daleko, a tymczasem, jeżeli nic ważnego nie stoi na przeszkodzie temu zwierzeniu, chciej mi pan powiedzieć kto czekał na mnie?
Izydor niespokojnie patrzył dokoła.
— Czyż pan nie zgadniesz? — zapytał.
— Nie.
— Ktoś, kogo spotkałem na drodze, niespokojny o to, czy się panu co złego nie stało, szedł pieszo do Paryża... Wziąłem go na siodło i przywiozłem.
— Nie mówisz pan przecie o Pitoux?
— Nie doktorze. Mówię o synu pańskim, Sebastianie.
— O Sebastjanie?... — zawołał Gilbert. — A gdzież on?
I oko jego przebiegło wszystkie kąty obszernego salonu.
— Był tu, odrzekł Izydor. Przyrzekł czekać na mnie. Zapewne odźwierny, któremu poleciłem, nie chcąc zostawić samego, zabrał go z sobą.
W tej chwili wszedł odźwierny, ale sam.
— Gdzie się podział młodzieniec, którego tu zostawiłem.... — zapytał Izydor.
— Jaki młodzieniec? — zapytał ze swej strony odźwierny.
Gilbert miał bardzo wiele mocy nad sobą. Czuł dreszcze ale się powstrzymał.
Podszedł z kolei:
— O! mój Boże! — zcicha wyszeptał baron de Charny poczynający się niepokoić.
— Przypomnij-no sobie dobrze... — rzekł Gilbert. Ten chłopiec, to mój syn... on nie zna zgoła Paryża, a jeżeli, nieszczęściem, wyszedł z zamku, to może się gdzie zabłąkał.
— Chłopiec? — rzekł, wchodząc drugi odźwierny.
— Tak, chłopiec, dosyć już spory.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/69
Ta strona została przepisana.