Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/766

Ta strona została przepisana.

— Tak... rzekł Charny, tłum był wielki, pani byłaś ściśniętą, duszoną prawie, rozumiem...
— Nie, nie... rzekła Andrea, potrząsając głową. To nie to... Nakoniec dowiedziałam się, żeś pan ocalał i wróciłam tu modlić się i dziękować Bogu.
— Ponieważ pani klęczałaś i modliłaś się do Boga, nie podnoś się, nie zaniósłszy do niego modlitwy za mego biednego brata!
— Pan Izydor?... krzyknęła Andrea, więc to on!... nieszczęśliwy młodzieniec.
I opuściła głowę na ręce.
Charny postąpił kilka kroków i spoglądał z głębokim wyrazem przywiązania i smutku na tę piękną, czystą istotę.
W tem spojrzeniu przebijało się niezmierzone uczucie litości, pobłażania i serdecznego udziału w cierpieniu, a nadto powściąganie niecierpliwości; czyż królowa nie powiedziała mu, a raczej nie dała mu dorozumieć się tego niespodziewanego odkrycia, że Andrea go kocha?...
Skończywszy modlitwę hrabina wstała.
— Umarł?... spytała.
— Umarł, pani, jak i mój biedny brat Jerzy, za tę samą sprawę, spełniając ten sam obowiązek!...
— I wśród tej wielkiej boleści, jaką ci śmierć brata zadała, miałeś pan czas pomyśleć o mnie?... rzekła Andrea tak słabym głosem, że słowa jej zaledwie były zrozumiałemi.
Szczęściem Charny słuchał sercem i uchem zarazem.
— Pani... rzekł, czy nie dałaś bratu zlecenia do mnie?
— A!... szepnęła Andrea, podnosząc się i patrząc z trwogą na hrabiego.
— Czy nie dałaś mu listu pod moim adresem?
— Panie!... powtórzyła Andrea drżącym głosem.
— Po śmierci biednego Izydora oddano mi jego papiery; list pani był między niemi..
— Czytałeś go pan?... zawołała Andrea, zakrywając twarz rękoma.