Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/77

Ta strona została przepisana.

— Uśnij!... — rzekł Gilbert — ale śpiąca patrz sercem.
— Śpię!... powiedziała Andrea.
— Czy mam użyć całej siły woli, zapytał Gilbert, czy usposobioną jesteś odpowiadać dobrowolnie?...
— Czy będziesz jeszcze mówił dziecku mojemu, że nie jestem jego matką?...
— Zobaczę... czy kochasz go?...
— O!... on pyta, czy go kocham, to dziecię wnętrzności moich!... O!... tak, kocham go, kocham gorąco.
— Więc jesteś jego matką, jak ja jego ojcem, sikoro go kochasz, jak ja?...
— A!... — odezwała się Andrea z westchnieniem ulgi.
— Będziesz więc odpowiadać dobrowolnie?...
— Czy pozwolisz mi zobaczyć się z nim, jak go wynajdziesz?...
— Powiedziałem, że jesteś jego matką tak jak ja ojcem... Ponieważ kochasz swoje dziecko, więc je zobaczysz.
— Dziękuję, rzekła Andrea z niewymownym wyrazem radości, klaskając w ręce. — Teraz pytaj, widzę... Tylko...
— Co?...
— Idź za nim od samego wyjścia stąd, ażebym pewniejszą była, że śladu jego nie stracę.
— Dobrze. Gdzie cię widział?..
— W salonie zielonym.
— Którędy szedł za tobą?...
— Przez korytarze.
— Gdzie cię dogonił?...
— Przy wsiadaniu do powozu.
— Dokąd go zaprowadziłaś?...
— Do salonu... obok.
— Gdzie siedział?..
— Przy mnie, na kanapie.
— Czy długo?...
— Z pół godziny.
— Dlaczego odszedł od ciebie?...
— Ponieważ dał się słyszeć turkot powozu.
— Kto był w tym powozie?...
Andrea się zawahała.
— Kto był w tym powozie?... — powtórzył Gilbert tonem mocniejszym i z większą siłą woli.
— Hrabia de Charny.