— Prowadź więc za nim oczyma, i od tej chwili nie trać go z oczu.
— Widzę go, widzę! — rzekła Andrea.
— Co robi?
— Patrzy koło siebie, czy niema drzwi, wychodzących na ogród, idzie do okna, otwiera je, rzuca ostatni raz oczyma w stronę salonu, przechodzi przez poręcz okienną i znika...
— Idź za nim w mroku.
— Nie mogę.
Gilbert podszedł bliżej ku Andrei i przeciągnął ręką przed jej oczyma.
— Wiesz dobrze, iż niema nocy dla ciebie, rzekł.
— Patrz i zobacz.
— A! biegnie aleją wzdłuż muru, dochodzi do bramy, otwiera ją niewidziany przez nikogo i zmierza ku ulicy Plastrière. Ah! zatrzymuje się, przemawia do przechodzącej kobiety...
— Słuchaj dobrze, rzekł Gilbert, a usłyszysz o co pyta.
— Słucham.
— O cóż pyta?
— Pyta o ulicę Saint-Honoré.
— To ja tam mieszkam; poszedł zapewne do mnie. I czeka na mnie, biedny chłopiec?
Andrea potrząsnęła głową.
— Nie! — rzekła z widocznym wyrazem niepokoju, nie... nie poszedł tam, nie czeka.
— Gdzież więc jest?
— Pozwól mi iść za nim, bo inaczej go zgubię.
— Oh! idź za nim! idź! — zawołał Gilbert, domyślając się, że Andrea widzi jakieś nieszczęście.
— Ah! — powiedziała, widzę go! widzę!
— Dobrze.
— Wchodzi na ulicę Grenelle, a teraz na Saint-Honoré. Pędem przebiega przez plac Palais-Royal. Znowu pyta o drogę, znowu się rzuca. Jest na ulicy Richelieu... a teraz na Frondeurs... i otóż na Neuve-Saint-Roche. Zatrzymaj się, dziecko! zatrzymaj się, nieszczęśliwy!... Sebastjanie!... Sebastjanie!... czy nie widzisz tego powozu jadącego przez ulicę Sourdriere? Ja widzę go, widzę!... konie... Ah!
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/80
Ta strona została przepisana.