Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/81

Ta strona została przepisana.

Andrea wydała okrzyk straszliwy, zerwała się na nogi z udęczeniem matki rozlanem na twarzy, po której spływały razem szerokiemi kroplami łzy i pot.
— Oh! — zawołał Gilbert, — jeżeli go spotka jakie nieszczęście, pamiętaj, że spadnie ono na twoją głowę.
— Ah! — odezwała się Andrea z westchnieniem, nie słuchając co mówi Gilbert — ah! bądź błogosławiony Boże w niebiesiech! Koń uderzył go piersiami i odrzucił poza koła... Leży tam bez zmysłów, ale nie umarł... Oh! nie, nie, nie umarł... Zemdlał tylko, zemdlał! Ratunku! ratunku! moje dziecko!
I z krzykiem rozdzierającym Andrea zemdlona prawie opadła na fotel.
Jakkolwiek mocno pragnął Gilbert dowiedzieć się więcej, udzielił zmęczonej Andrei chwilę wypoczynku, którego tak potrzebowała. Obawiał się, ażeby przez zbyteczne wytężenie, nie pękło co w jej sercu lub mózgu.
Po chwili widząc, że może ją badać bez narażenia, zapytał:
— I cóż dalej?
— Zaczekaj! zaczekaj!... — odpowiedziała Andrea tworzy się przy nim wielkie koło. O! przez litość, puśćcie mnie! puśćcie! to mój syn! to Sebastjan! Boże mój! czyż niema pomiędzy wami chirurga albo lekarza?
— Pobiegnę tam — rzekł Gilbert.
— Zaczekaj jeszcze — odezwała się Andrea, wstrzymując go za rękę — tłum się rozchodzi. Chirurga wołają... Pójdź pan, pójdź, widzisz przecie, że nie umarł, że można go ocalić...
I wydając okrzyk podobny do jęku przerażenia:
— Ah! — zawołała.
— Cóż to takiego, wielki Boże? — zapytał Gilbert.
— Nie chcę, ażeby ten człowiek dotykał mojego syna — krzyczała Andrea — to nie człowiek, to karzeł, to gnom, to wampir... Ohydny! ohydny!
— Pani, pani!... mówił Gilbert cały drżący, — nie trać, na Boga z oczu Sebastjana!
— O! — odparła Andrea z okiem nieruchomem, wargą drgającą, palcem wyciągniętym, bądź spokojny, idę za nim, idę...
— Co z nim czyni ten człowiek?
— Unosi go. Wchodzi na ulicę Sourdriere, wstępuje