Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/831

Ta strona została przepisana.

W chwili gdy to mówią, nadbiega kapitan oddziału z bataljonu Bonne-Nouvelle.
— Gdzie jest pan mer?... pyta z pośpiechem.
Billot usunął się, aby ukazać Baillego.
— Do broni, panie merze! do broni!... wołał kapitan, biją się na polu Marsowem i pięćdziesiąt tysięcy łotrów gotuje się uderzyć na Zgromadzenie.
Zaledwie kapitan tych słów dokończył, gdy ciężka ręka Billota spoczęła na jego ramieniu.
— Któż to mówi?... spytał wieśniak.
— Kto to mówi?... Zgromadzenie!
— Zgromadzenie skłamało!... rzekł Billot.
— Panie!... zawołał kapitan dobywając szabli...
— Zgromadzenie skłamało!... powtórzył Billot, porywając w połowie za rękojeść, w połowie za klingę szpady i wyrywając ją z rąk kapitana.
— Dosyć panowie, dosyć!... rzekł Bailly, przekonamy się o tem naocznie... Panie Billot, oddaj szpadę, proszę cię, i jeżeli masz wpływ na tych, którzy cię wysłali, powróć do nich i zachęć ażeby się rozeszli.
Billot rzucił szpadę pod nogi kapitana.
— Do rozejścia się?... rzekł... cóż znowu! Prawo petycji jest nam przyznane dekretem i dopóki innym dekretem nie zostanie odebrane, nie będzie wolno nikomu, ani merowi, ani dowódcy gwardji narodowej, przeszkadzać obywatelom do wypowiedzenia swych życzeń... Idziesz pan na pole Marsowe?... Wyprzedzimy cię zatem, panie merze!
Otaczający aktorów tej sceny, czekali tylko najmniejszego skinienia Baillego, aby aresztować Billota, lecz Bailly czuł dobrze, że ten głos, który do niego przemawiał tak głośno i z taką pewnością, był głosem ludu.
Dał znak, aby przepuszczono Billota i delegowanych.
Zszedłszy na plac, spostrzeżono w jednem z okiem ratusza czerwoną chorągiew, którą wicher zbliżającej się burzy powiewał.
Na nieszczęście burza trwała tylko kilka minut, przeszła