Gdy się dym rozszedł, gwardja ujrzała ze zgrozą, ziemię zbroczoną krwią i zasłaną trupami.
W tejże chwili, adjutant przybiegł galopem, i dał rozkaz gwardji narodowej z przedmieścia Ś-go Antoniego i z Marais, aby szła naprzód oczyścić plac i połączyć się z dwoma innemi oddziałami.
Lecz gwardja wzięła na cel adjutanta i kawalerzystów, którzy ścigali tłum.
Adjutant i kawalerzyści cofnęli się przed bagnetami patrjotów.
Wszystko co się w stronę schroniło, znalazło zupełne zabezpieczenie.
W jednej chwili pole Marsowe opróżniło się, zostały tylko ciała mężczyzn, kobiet i dzieci, zabitych lub ranionych strzałami gwardji płatnej i tych nieszczęśliwych, którzy zostali porąbani przez dragonów, lub stratowani końmi.
Kto dał rozkaz strzelania?... nikt tego nie wiedział; jest to jedną z tych tajemnic historycznych, które pozostają niewyjaśnione, pomimo najsumienniejszych badań! Ani rycerski Lafayette, ani uczony Bailly, nie lubili rozlewu krwi, a jednak ta krew prześladowała ich do śmierci. Ich popularność w tej krwi utonęła.
Ile ofiar zostało na placu, nikt nie wie, gdyż jedni zmniejszali ich liczbę, aby zmniejszyć odpowiedzialność mera i naczelnego dowódcy, inni zaś powiększali, aby podburzyć gniew ludu.
Za nadejściem nocy, wrzucono trupy do Sekwany, a Sekwana: ślepa wspólniczka zbrodni, przesłała je Oceanowi, i ten ofiary pochłonął.
Lecz nadaremnie Bailly i Lafayette zostali zupełnie uniewinnieni przez Zgromadzenie, nadaremnie dzienniki konstytucyjne nazywały ten czyn triumfem prawa: triumf ten był okryty hańbą, na jaką zasługują wszystkie te dnie nieszczęścia, w których władza zabija bez walki.
Lud, który umie dawać rzeszom stosowne nazwania, nazwał ten mniemany triumf: rzezią na polu Marsowem.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/836
Ta strona została przepisana.